Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieśmiałe lub śmiech zbyt głośny, wymuszona sztuczność ludzi, od towarzystwa odwykłych, a ambitnych, bojących się popełnić jakiś nietakt.
Uśmiechnięty poczciwie, uprzejmy i uważny dziekan krążył wśród gości, częstując prowizorycznie wiśniówką. Tak — narazie, żeby się ludzie trochę rozgrzali, ośmielili.
I tak samo, jak na Wielkanoc zatętniły przed domem kopyta końskie, w oknie mignął powóz, pełen gości i do kancelarji wsypali się państwo Taszyccy, państwo z Rudnicy, oraz ich krewni z Warszawy — goljatowego wzrostu, ręki i nosa, kolos dobroduszny, były minister z żoną i synem, młodym goljatkiem o poczciwej, dziecięcej minie, lecz niebezpiecznie nieskoordynowanych ruchach rąk. Pan Taszycki skwapliwie zaczął się witać, starannie z uprzejmym uśmiechem i wyciągniętą dłonią obchodząc zebranych i bacząc pilnie, aby kogo nie ominąć, panie, znając prowincjonalną nieśmiałość, witały się na prawo i lewo, nie czekając, aż im kto nieznajomych przedstawi; zresztą, może tych nieznajomych i nie było nawet, a tylko trudno było ich sobie po półrocznem niewidzeniu przypomnieć. Były minister przywitał się z kilku osobami, a po chwili, ujrzawszy na stole wódkę i kanapki, zaniechał towarzyskiej komedji i z właściwą sobie prostotą przystąpił odrazu do spełniania gęstych a wielkich kielichów wiśniówki i do gruntownego demolowania kanapek.
— Jak się panu ministrowi u nas podoba? — zagadnął któryś z bezimiennych nauczycieli.
— Bardzo! — odpowiedział minister, wsuwając ostrożnie w usta całą kanapkę. — Tu jest doskonały