Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rynarki, zapięte na jeden guzik, akcentujące mocno szeroką pierś i okrągło spadające na biodra. Tylko podczas wesel lub innych większych uroczystości widywało się czasem młodych chłopców w czerwonych krakuskach i białych sukmanach z czerwonemi rabatami. Przeważnie jednak widziało się stroje miejskie.
I tak szli chłopcy i młodzi mężczyźni długiemi szeregami, równym krokiem, przez całą szerokość gościńca — fala po fali, — a wszyscy ubrani porządnie, czysto, dostatnio. Tu i ówdzie można było zauważyć jakąś część garderoby, przyniesioną z wojska — świadectwo, że młodzież z tych stron wojskowo chętnie służy i służbę tę sobie ceni; gdzieindziej ktoś o większej fantazji przypiął sobie do habiga lub do kurtki różę z czerwonej bibułki ze złotemi trzęsidłami, naogół jednak wyglądali ci parobcy, jak robotnicy miejscy i prawie nic w nich wsiowego nie było, wyjąwszy pewną krzepkość, kanciastość figur i ruchów i zdrową ogorzałość na czerwonych, szerokich i mocnych gębach.
Szczególnie dumnie kroczyli urlopnicy. Wyczyściwszy i według możności załatawszy swoje, wiatrem podszyte, khaki mundury, w rogatywkach na prawe ucho zsuniętych, szli żywym krokiem, prawie zawsze stanowiąc centrum szeregu. Po prawej i lewej ich ręce maszerowali ich rówieśnicy, ci, którzy spodziewali się, iż już na przyszły rok pójdą do wojska, a tedy uważali się za pół-żołnierzy. Dalej dreptali młodsi, a na skrzydłach dyndały wyrostki. Ponieważ żołnierz chciał trzymać prym i pokazać, co to żołnierz znaczy, przeto maszerował bardzo szybko, tak, iż najbliżsi sąsiedzi, chcąc mu