gryzącemi wciąż gumę do żucia. — Ma zmysł propagandy i reklamy.
— Nie, on ma serce! — odpowiedział dziennikarz.
— Pan ma słuszność! — skinął ku niemu głową Francuz.
Dwupłaszczyznowiec leciał prosto ku lotnisku.
— Niech pani się nie niepokoi! — mówił monter do młodej damy, stojącej w pierwszym szeregu widzów — Pan Zaruta ląduje miękko, jak nikt. Myślałby kto, że ma czucie w kole.
— Mnie się zdaje, że on dziś jest jakiś nieswój, źle usposobiony...
— To on bardzo często tak, przed lataniem — odpowiedział monter. — Czasem to przyjdzie wesoły i żartuje, a czasem to zasumowany, zamyślony, aż czarny i mówić nie chce. Jak mu pod humor trafi. Ale kiedy jest zły — lubi się wylatać. Goni, goni po niebie, a potem — jakby ręką odjął, ino zmęczony trochę i kładzie się w swoim pokoju i chce, żeby mu dać spokój... Niech się panienka nie boi... Pan Zaruta jest w powietrzu jak kaczka na wodzie.
Młoda dama westchnęła.
— Łatwo to mówić. A przecie tam — śmierć czyha każdej sekundy. Czy nie myśli pan o tem?
Powiedziała to poprostu, lecz głos jej zaśpiewał przytem skrzypcową jakąś nutą, śpiewną, tkliwą, bolesną.
Na dźwięk jej głosu Dubois odwrócił głowę i spojrzał na nią ciekawie. Była drobna, ciemno, lecz wykwintnie ubrana, o bardzo smagłej twarzy, w której teraz, mimo wielkiego panowania nad