Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobą, malował się wyraz nie tyle niepokoju ile bezradności. Jej podłużne, zielone oczy, okolone długiemi, jedwabistemi rzęsami patrzyły z pod silnie zarysowanych, prawie prostych czarnych brwi, jakby z dąsem i urazą czy też zniecierpliwieniem. Przy całej łagodności, a nawet pewnem rozmarzeniu, w rysach jej twarzy było coś dziwnie energicznego, jakiś nieledwie żelazny upór. Wyglądała bardzo młodo.
— Kto jest ta młoda dama? — zwrócił się Dubois do jednego z lotników miejscowych.
— Ta panienka? To siostra pana Zaruty.
— Oh, elle m’a l’air très interessante! (Oh, ona mi się wydaje bardzo interesującą..) Wie pan? Kiedy tak na nią patrzę, przypomina mi się ta kura, która wychowała kaczęta...
— Jak pan to rozumie?
— Mnie się zdaje, że właściwie ona jest — jakby to powiedzieć — duchowym motorem Zaruty. On lata przez nią...
— Nie rozumiem pana! — z uśmiechem potrząsnął głową lotnik, który istotnie na duchowych motorach się nie znał.
— Cóż ja wiem? — mruknął Francuz, w dalszym ciągu ciekawie przyglądając się panience.
Zaś ona oczu nie odrywała od nadlatującego aeroplanu.

Jeszcze poza obrębem lotniska dwupłaszczyznowiec, zatoczywszy parę kół, zniżył swój lot a potem zesunął się skośną linją tak, że miękko i bez najmniejszego wstrząśnienia dotknął ziemi i potoczywszy się kilkanaście metrów, stanął bez ruchu.

7