Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

taniu nadszedł jakiś pociąg, odszukał ją w tłumie drzemiących lub palących papierosy piechurów w hełmach i wsadził ją do wagonu
Wagon był towarowy a jechali nim artylerzyści. Z początku dość koso patrzyli na dziewczynę, ale kiedy któryś z nich powiedział „Zarucianka”, natychmiast zrobili jej miejsce i zaczęli ją zasypywać uprzejmościami. Pozwolono jej położyć się na górnej półce przy oknie, podścielono jej dwa płaszcze a młody podoficer, strzepnąwszy swój płaszcz i podkreślając, że dopiero trzy tygodnie jest w polu, okrył ją.
Był to pułk ciężkiej artylerji, jadący na nową pozycję, chłopy duże, twarde, majestatycznie proste i pyszne. Wszystko się na nich układało w prostopadłe linje. Ich ostrogi i długie szabliska dzwoniły za każdym ruchem. Kiedy się śmiali, rżeli jak konie, ogromne kęsy czarnego chleba rzucali w otchłanie swych ust i żuli je powoli, gdy który z nich zawadził gdzie biodrem o jaką deskę, to ją ułamał a czuć ich było prochem i dymem ognisk obozowych.
— Tylko proszę nie zapomnieć wysadzić mnie, jak przyjdzie pora! — napominała Kasia.
— Nie bój się panna! My dalej strzelamy niż jedziemy! — zażartował któryś z artylerzystów.
Odpowiedział mu chóralny, basowy śmiech.
Zmęczona podróżą i wrażeniami Kasia, ległszy na płaszczach artyleryjskich, zasnęła owiewana przez chłód poranny. Zasnęła sama jedna wśród dwudziestu olbrzymów, których nie tylko nie bała się, ale którym ufała, jak braciom. I zasypiając