Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z błogiem uczuciem, dziwiła się, iż nie wiedziała dotychczas, że tylu ma braci na świecie.
W parę godzin później zbudzono ją. Pociąg stał — roznoszono śniadanie. Starszy już podoficer w garnuszku białym podał jej gorącą, konserwową kawę i skibkę chleba, któraby jej na tydzień wystarczyła. Żołnierze dokoła niej syrpali kawę z wielkich blaszanych menażek, zagryzając ogromnemi kawałami chleba.
— My już dalej nie jedziemy! — rzekł jej po śniadaniu podoficer. — My stąd idziemy prosto na pozycję. Jeśli pani chce jechać do N., gdzie jest „baza” R — eskadry, to panią tam zawiezie ciężarowy samochód. On tu stoi na stacji, my dla niego mamy bomby, dla eskadry. — Ja tam już mówiłem z szoferem. — Ale majora Zaruty w N. niema. Gdzieindziej lata...
— Już ja go znajdę — upierała się Kasia przy swojem, rada, że pojedzie wprost do „bazy,“ gdzie przecie byli skauci z patrolu „Śmigi Warczącej.“
— A gdzie ta pani jest, ca ma z nami jechać? — spytał jakiś głos i do wagonu zajrzała ogorzała głowa szofera w czarnym, skórzanym kubraku.
— Tu jest! — huknęło kilka głosów.
— Która? — podejrzliwie pytał szofer.
— Ja! Ma pan papiery!
— Papiery? Nie potrzeba. Ale majora Zaruty niema w N.
— Ja wiem, Znajdę go. Mam dla niego bardzo ważne wiadomości.
— A pani jest co? Narzeczona?
— Siostra jestem!