Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Polata musiał tedy dobrych parę godzin czekać w miasteczku.
Pogoda była brzydka, deszcz z śniegiem, na ulicach leżało gęste błoto. W kilkunastotysięcznem miasteczku istniało mnóstwo poważnych zakładów naukowych i organizacyj społecznych, urzędów i innych instytucyj, inteligencji też było niemało, ale Polata, przejezdny, nie wiedział, co z sobą robić. Wlazł do jakiejś knajpy, zastał w niej jednak towarzystwo nieliczne, składające się głównie z ludzi bezrobotnych, a tedy i bezpieniężnych, którzy gotowi byli za kieliszek wódki we wszystkiem mu przytaknąć, ale od których właściwie niczego dowiedzieć się nie mógł. Nie pierwszy raz zauważył, że w Polsce człowiekowi, niepracującemu w dzień powszedni, trudno znaleźć sobie miejsce, a jeszcze trudniej o towarzystwo. Ludzie nie mają czasu na puste gadanie.
Stwierdziwszy ten fakt, świadczący o społeczeństwie polskiem bądźcobądź korzystnie, lecz niemniej bez ceremonji ziewnąwszy parę razy i zakląwszy na nudy, usiadł na uboczu w kącie w knajpie dużej, ale zimnej bardzo, i kazawszy sobie podać czarnej kawy z koniakiem, zamyślił się nad sobą.
Wiedział, że z wioską nie zżył się jeszcze i — trudnoby mu było powiedzieć, czy do tego kiedy dojdzie. Bo jednak — brak odpowiedniej atmosfery; ale z drugiej strony człowiek poważnej pracy sam wytwarza dokoła siebie swoją atmo-