Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stać takim, jak pan Piekarski, lepiej byłoby panu na świecie!
Oberżysta żachnął się, ale nic nie odpowiedział. Ukłuło go to zdanie.
Zapewne, byłoby mu lepiej — gdyby, gdyby!... Ale gdzie tu szukać tego „gdyby...“ i... czy warto?
Tych tam parę ostatnich lat... do śmierci...
Zresztą — na czem polega tajemnica pana Piekarskiego? Na czemże polega tajemnica jego promiennego, pogodnego wyrazu twarzy i uśmiechu? I czy to co ważnego? Czy jest tu wogóle jaka tajemnica?
Pan Piekarski był człowiekiem, żyjącym w warunkach bardzo skromnych, to było wiadome i to było widać. Żył cichutko na uboczu, do niczego się nie mięszał, a jednakże wszyscy patrzyli na niego jakby na jakąś istotę wyższą czy mądrzejszą, choć żadnych jakichś mądrości specjalnych nie wygłaszał i nie pokazywał. Miał w oczach siłę — bo ta jego dobroć, tryskająca z oczu, stanowiła siłę, która udzielała się i drugim. Gdy pan Piekarski, witając się, spojrzał panu Bratowi w oczy, gdy zaczął mówić swym łagodnym a wesołym głosem choćby o byle czem, wszystkich to zajmowało, i nawet stary oberżysta doznawał wrażenia, że teraz już jest wszystko „w porządku“, że jakieś uparcie obsiadające go cienie pierzchły i stało się około niego jaśniej, czyściej, spokojniej i rozumniej.