Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kniał, zwłaszcza że przyjaciół wśród ludzi nie miał. Ponieważ pochodził z Kongresówki, ludzie przezywali go „chaziajem“ i nie mieli go za zupełnie swego, on zaś czuł się między nimi zawsze trochę obco.
Gdy nie czytał, siedział nieruchomo, godzinami całemi patrząc w okno, gdzie za obdartym, parterowym domkiem ubogiego szewca widać było szerokie, nisko położone pola z wiecznem bajorem pośrodku, a na horyzoncie popielaty wiatrak. Tak, zapatrzony przed siebie, zadumany, siedział w milczeniu i bez ruchu.
W ostatnich czasach wiele myślał o swym sobowtórze, panu Piekarskim, i to go złościło, bo nie lubił zajmować się ludźmi. O panu Piekarskim wiedział tyle tylko, że jako emeryt osiadł w Różewie, aby być blisko córki, wychowującej się w miejscowym Zakładzie u Sióstr. Stary przychodził do gościńca na zwykły swój kieliszek wódki zagrzanej z czarną kawą, nie był zbyt gadatliwy i nie narzucał się, ale widać było, że lubi sobie pogwarzyć. Mniej przyjemne było tylko to podobieństwo, istotnie niezwykłe, a prowadzące do porównań niezawsze na korzyść „chaziaja“, bo pan Piekarski, człowiek bardzo uprzejmy, wyraźnie dobry i pogodny, był z usposobienia przeciwieństwem oberżysty, którego to trochę drażniło, zwłaszcza gdy w oberży byli goście.
— Taka sama budowa, a jednak jaka między wami różnica! — rzekł raz Polata — Mógł pan zo-