Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raczej na dobre. Po pierwsze — trzasnął jak policzek, wymierzony za bezgraniczną głupotę, powtóre, autorem głupstwa silnie wstrząsnęło błazeństwo postępku — bo tylko błazen mógł się tak strzelać. Nigdy jeszcze nie odczuwał Polata podobnego niesmaku. To miało działać czas dłuższy. Długo, długo Polata na samą myśl o tym idjotyzmie ze wstrętem odwracał nos od swej „psyche“, cuchnącej „wniebogłosy“ odorem tego kabotyńskiego kawału.
W nagrodę za to upokorzenie dziecinny jego odruch opromienił go narazie nimbem romantyzmu i bohaterstwa w oczach trzeźwej Kryńki, z reguły zresztą po kobiecemu sceptycznej i myślącej bardzo krytycznie tam, gdzie mężczyzna stawał się sentymentalny. Młoda kobieta ani na chwilę nie wątpiła, że mistrz celnie się chybił, lecz, oczywiście, wcale a wcale nie miała mu tego za złe. To właśnie, samobójstwo, które dało się przeżyć i które niewiele bólu przyczyniło, najzupełniej było w kobiecym stylu i charakterze. Mało tego, że się popełnia samobójstwo, czyż człowiek musi się jeszcze i zabić? To chyba już całkiem zbyteczne!
Natomiast, co Kryńce zaimponowało, co wieszcza uczyniło w jej oczach nieustraszonym bohaterem, to że odważył się użyć do tego celu browninga, że odważył się z niego strzelić, i to w dodatku — do siebie samego. Tej malutkiej maszynki Krynia bała się gorzej żmii i na sam jej