Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

złości i przychylnie słuchała słów ojca, który mruczał, siedząc na zwykłem swem miejscu, w ciemnym kącie przy drzwiach, wiodących do lokalu. Polata doznał wrażenia, że rozmowa między ojcem a córką, zapowiadająca się zrazu burzliwie, przybrała charakter pojednawczy.
Oczywiście, co się w duszy starego szynkarza dzieje, wiedzieć nie mógł. Nie wiedziała też nic o tem córka.
A stary całkiem poprostu żył w ordynarnym, cuchnącym strachu. Tak żyć, jak dotychczas, na kamienistej pustyni — nie mógł. Tajemnica zbrodni odcinała go od świata jakgdyby szklanym, ale grubym murem, stokroć gorszym od więziennego. Tam miałby dozorców i towarzyszów, wspólnotę bodaj w zbrodni i cierpieniu — tu był zupełnie sam, sam sobie sędzią, katem, dozorcą więziennym i spowiednikiem. Sił mu nie wystarczało, aby to znieść dłużej, i czuł, że lada dzień słowo fatalne wymówi.
Postanowił wymówić je w konfesjonale.
Ale chwyciła go nowa trwoga.
Wyzna zbrodnię swą tam, gdzie Miłość odpuszcza. A jego zbrodnia jest nietylko straszliwem przekroczeniem przykazania Bożego, lecz przedewszystkiem grzechem przeciw miłości. Więc jakże? Za grzech przeciw miłości. Miłość ma mu dać odpuszczenie, pomsty żadnej nie biorąc? I on, zbrodniarz ciężki, ale hardy i dotychczas nieugięty, dar taki przyjmie i pójdzie mię-