Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzy ludzi jakby nigdy nic, dalej cieszyć się życiem? Czy jego serce to wytrzyma?
I czy to będzie sprawiedliwe?
Czy on — uczciwie — będzie to mógł przyjąć?
Ba! Ksiądz powinien zażądać, żeby on sam przyznał się władzom do winy.
A wtedy — on się przyzna.
Przyzna się i bez szemrania poniesie karę. Bez szemrania. Ale będzie mógł swym sędziom spokojnie patrzeć w oczy, bo będzie pojednany z Bogiem.
— Z Bogiem — powiedziałeś? — wielkim głosem zakrzyknął w duchu biedny grzesznik — Więc ty jednak, mimo wszystko, wierzysz w Boga?
— Wierzę, wierzę, wierzę w Boga! — bełkotał w głębi duszy głos, nieprzytomny z radości.
Wielkość jakaś niezmierna i wspaniała rozwarła się przed duchowym wzrokiem starego szynkarza.
Ukradkiem wyszukał w kuferku starą książeczkę do nabożeństwa nieboszczki-żony.
Oprawna była pięknie w czarną skórkę, drukowana na dobrym papierze czcionkami wielkiemi jak woły.
Wieczorem siedział pan Brat, jak zwykle, za bufetem i czytał.
Ale bardzo zdziwiłby się Polata, gdyby wiedział, co stary szynkarz czyta.
On zaś czytał uważnie i za każdem prawie słowem kręcił głową z zachwytu.