Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dancingi to, wyznam, dawniej lubiałem! — opowiadał dalej — Tańczę dobrze, kobietki tańczyły ze mną chętnie. „I wogóle.“ I — wyznam też panu — w pierwszej chwili byłem oszołomiony. Po ciszy tej wsi. Dużo ładnych kobiet, stroje, jedwab, perfumy, te kształty ponętne, wino. To podnieca. Ale jakoś to wino nie szło mi do głowy... Nie byłem w nastroju, wciąż jakbym się czegoś obawiał, wciąż jakby mi ktoś przestrogi jakieś do ucha szeptał —
— Znam to! — przyświadczył emeryt — Ehe! Niech mi kto powie, że Anioła Stróża niema!
— Nie widziałem go, ale chyba jest! — zgodził się poeta — Nade mną tej nocy czuwał.
— Więc?
— Nic. Lala, oczywiście, miała ogromne powodzenie — tańczyła. Wciąż. Ja — niebardzo, więcej się przyglądałem. I powiadam panu — nagle — widzę i rozumiem, że tu, w moich oczach odbywa się ordynarne świństwo! Nie orgja jakaś, ale pospolite świństwo. Orgja wymaga szału, bezwstydu, a tu przy pozorach przyzwoitości — nie! „dobrych form“! — jest wprost — świnienie się — publiczne, wszystkim wiadome, przez wszystkich przyjęte. Panie drogi, to wszystko poubierane tak, żeby było jak najwięcej ułatwień. Tarło, a nie dancing.
— Pierwszy raz pan to widział?
— Pierwszy raz mnie to tak uderzyło. Mówię to Lali — śmieje się ze mnie. Więc mówię jej