Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tyzmu, zdziczenia, bo ja wiem... Nic a nic nie rozumiem! Pan wie, że mnie stąd Lala zabrała?
— Słyszeliśmy! — sucho przyznał emeryt.
— Hm! Pan mnie potępia! — rzekł z goryczą poeta — Potępia mnie pan, a nie wie pan, jak było. Przyjechała nagle. Nie spodziewałem się. Robisz był w Poznaniu, chciał się ze mną widzieć, z telefonowania nicby nie wyszło, najlepiej było przysłać po mnie auto. Ponieważ Lala koniecznie chciała, żebym przyjechał, a lubi się autem rozbijać, przyjechała tu po mnie. Co miałem zrobić? Nie jechać?
— Kawy niech się pan napije! — rzekł emeryt.
Polata siedział pochylony nad stołem, z głową smutno zwieszoną.
Ujrzawszy przed sobą szklankę czarnej kawy, dziwnym jakimś ruchem zmęczenia podniósł głowę i spojrzał panu Piekarskiemu w oczy wzrokiem tak zbolałym, że staremu żal się go zrobiło.
— Może się pan czego napije do kawy? — zapytał serdeczniej.
— Jeśli jest — rzekł nieśmiało Polata.
— Mam trochę koniaku — na wypadek — Proszę, niech się pan napije.
— Więc — zabrała mnie. Musiałem jechać i w tem nie było nic złego. Lala — prześliczna, ożywiona, pachnąca, śmiejąca się, szczebiocząca. Fiat leci jak warjat, huczy... Lubię! Wspaniały Fiat, nie wiem, skąd go wytrzasnęła, nie pytałem. Ale Lala najwyraźniej podniecona.