Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że się rusza jak żywy. W głębi, za szosą, biegnącą brzegiem misy, szara ziemia, nieznacznem wzniesieniem przechodziła w równię, sięgającą aż po horyzont. Po lewej stronie stał wiatrak.
Ta ogromna masa ziemi, rzekłbyś, nagle w ruchu nad samym brzegiem misy wstrzymana, ociekała teraz złoto-czerwonem światłem słońca, chylącego się ku zachodowi.
— Nie ulega żadnej wątpliwości, że tu dawniej było jezioro, conajmniej takie, jak dziś Bytyńskie — myślał pan Piekarski, pasąc swe oczy rozległym widokiem — Te tu wzgórza z domami były wysepkami na tem jeziorze, otoczonem najprawdopodobniej lasami, i już wtedy mieszkali tu ludzie, i już wtedy była jakaś kultura. Ileż wieków trzeba było na wyschnięcie tej masy wód? Od jak dawna już ta ziemia jest historyczna! Jakie nawarstwienia kultury w nią wsiąkły...
Patrzył zadumany na gorejące coraz szkarłatniej, nieobjęte obszary ziemi szarej, niby pustej, lecz pokreślonej i zapisanej runami szos. Z jednej z nich krwawo błysnęły ku niemu koła roweru, jakaś szyba domu, utajonego wśród załamań gruntu, przesłała mu swe ogniste pozdrowienie, zresztą ziemia naga gorzała łuną zachodnią, cicha, spokojna, pewna swych sił i ziszczenia swych urodzajnych snów.
Była w tem moc.
— Ach, Kasieńko! — pomyślał nagłe starszy pan o swej córeczce — Czemuż ty, dziecko moje