Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ski — Córuchno, znowu przyśpieszasz kroku, a ja już ledwie dyszę.
Przez chwilę szli w milczeniu.
— A z tobą, tatusiu, swoją drogą warto porozmawiać, jak się ma zmartwienie! — odezwała się naraz Kasieńka.
— Proszę! Bardzo mi miło! — ucieszył się starszy pan — Ale czemuż to „warto“?
— Bo jesteś mądry! — przyznała córka szczerze — Zawsze myślisz tak, jak ja.
— Aha! Jest i powód i dowód! — uśmiechnął się ojciec — Bardzo mi przyjemnie.
W wielkiem wjazdowem podwórzu Zakładu panował żywy ruch. Siostrzyczki szare, w białych chusteczkach na głowach, gracowały drogi i ścieżki, podnosiły i prostowały róże, odwijały słomiane chochoły z delikatniejszych roślin. Szare sukienki i białe chusteczki widać też było wśród drzew parku za biało-czerwonym pałacem, który, choć na oko ciężki i poważny, niemal drgał od tętniącego w nim młodego życia.
Naraz na schodach, wiodących do kaplicy, pojawiła się Siostra z srebrnym dzwonkiem w ręku i w chwilę później spoza pałacu żwawym, lekkim krokiem wymaszerował dwójkami oddział dziewczątek w granatowych mundurkach.
— Hollywood! powiedziałaś, Kasieńko! — uśmiechnął się pan Piekarski — Ty masz tu coś lepszego, masz „Holywood“!