Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedział stary oberżysta, do czego emeryt zmierza, słuchał, ale nie gadał nic. Bo pewny był, że nic nie pomoże. Tego grzechu nikt mu nie odpuści. Sam Bóg piętno krwawe za ten grzech na czole wycisnął. Kto ma moc to piętno zmyć? Kto je usunie? Ach, gdyby ludzie wiedzieli, jak ono pali bólem nieznośnym, niedającym wytchnienia ani na chwilę! I nigdy nikomu się zwierzyć nie można, nigdy się nikomu przyznać. Obcemu nie powiesz, bo cię zdradzi i wyda, swojemu też nie, bo tobą wzgardzi. Chodźże po świecie, milczący dumnie w swej hańbie i w swem zapamiętaniu, chodź z brzemieniem, którego ci nikt z barków nie zdejmie, milcz, gdy serce krzyczy o wyznanie, miotaj się w bezsenności, ciemnościom jeno się zwierzając, ciemnościom pustym, w których tylko ten — wspólnik piekielny siedzi, przysłuchuje się męce twego serca i śmieje się, śmieje, za życia już radując się twą męką niewypowiedzianą.
Wódka, jedyne lekarstwo, jedyna pomoc... Zagłuszyć serce pijanem gadaniem, zagłuszyć uczucie pijanym, brutalnym śmiechem...
Ale po pewnym czasie z tej wódki zrobił się wróg. Wyzywające zuchwalstwo podsuwa wciąż to jedno, ostatnie, w najgłębszej tajemnicy przechowywane słowo. Musi się je wypowiedzieć. — Zabiłem! — ileż to razy pan Brat wykrzykiwał w pijanem podnieceniu — Zabiłem, zamordowałem, na tych swych rękach miałem jej krew! —