Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oto, kiedy pewnego dnia przyszedł poczekać pod „Gwiazdą“ na „budę“, pan Brat obwieścił mu, iż pan Polata nagle wyjechał.
— Jakto — nagle? — zdziwił się stary — Depeszę jaką dostał?
Pan Brat potrząsnął przecząco głową.
— Przyjechała tu ta pani, co u niego w zimie była, zabrała go do auta prawie tak, jak stał — i pojechali.
— Co było zgóry do przewidzenia! — z pewnym niesmakiem dodał emeryt — Nie wie pan, dokąd pojechał?
— Do Warszawy — zdaje się. Sam dobrze nie wiedział. Powiedział, że do pana napisze.
— Niech pisze na Berdyczów!
— Rzeczy też nie wziął, prócz małej walizki. Kryńka ma mu posłać, jak napisze.
Pan Piekarski machnął ręką i rzekł:
— Powinnoby się powiedzieć: Szkoda chłopca! — bo człowiek z niego zdolny i dusza dobra, ale — nie ja go sądzić będę... nic nie powiem, bo... cóż? Co — tu — można — wiedzieć? Poeta!
Wzruszył ramionami.
— Zdolny a bez serca, no, to drań! — dodał — Zdolny a z sercem, zasadniczo dobry, ale słaby i przez to bardzo często — też drań! Trudno o człowieka, trudno!