Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chu, rozpamiętuję grzechy swoje, i — starzeję się z całą przyjemnością, niezbyt raptownie głupiejąc, a przedewszystkiem — nie więdnąc uczuciem... Tyle o mnie.
Tu starszy pan wygrzebał z szafy pudełko z „Płaskiemi“ i poczęstował gościa.
— Proszę bardzo, niech pan pali. Ja palę tylko kręcone, ale dla gości mam gotowe, bardzo proszę.
— A jakże pan może komponować bez instrumentu? — zapytał Polata.
— Mam instrument! — odpowiedział starszy pan — Wspaniały instrument, jakżeby! Zaraz panu kochanemu pokażę!
Z szuflady komody ostrożnie wyjął prawie czarną już z starości gitarę, z gryfem, kokieteryjnie przybranym czerwoną i zieloną wstążką, i brzęknął w struny.
— Jest! Jest! Moja kochana, wierna, jedyna towarzyszka! — śmiał się — Pan sobie nawet nie wyobraża, co to za przyjemność, jaka ulga — wyzbyć się nareszcie „sławy“, a zachować wierną towarzyszkę! Zestarzeć się — a nie zabić w sobie — marzenia, nie dać umrzeć w sobie ani miłości, ani pięknu... Nie żyć dla siebie, lecz żyć dla wszystkiego, co dobre! Ale poco ja panu głowę zawracam?...
Starszy pan schował gitarę do szuflady, poczem otworzył szafkę i czegoś w niej szukając, rzekł:
— Muszę pana przygotować, aby się pan nie zląkł... Spodziewam się jeszcze jednego gościa...