Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bardzo poważnego i trochę może krępującego... mianowicie: damy!
— Proszę! — zaniepokoił się Polata.
— Damy, proszę pana! I to — wielkiej damy, bo bardzo jeszcze młodziutkiej. Córeczka mnie zwykle w niedzielę odwiedza, moja Kasieńka. Mówię to, żeby pana przygotować, a także, żeby się pan nie zdziwił, że taką ucztę na stole zastawiam. Gotówby pan jeszcze źle o mnie pomyśleć, za łakomczucha i żarłoka mnie wziąć...
To mówiąc, pan Piekarski nakrył stół niebieską serwetką w białe kwiaty i postawił na nim koszyk z bułeczkami, talerzyk z szynką, z szprotkami, masło i pudełeczko z czekoladkami.
— Panu zaś muszę powiedzieć — zwrócił się do Polaty — że zaprosiłem pana na specjalną prośbę Kasieńki... Ona, widzi pan, jest prawdopodobnie obciążona dziedzicznie... niespokojnym duchem. Pisuje dla koleżanek komedyjki, a teraz chciałaby się dowiedzieć od pana, jak się pisze filmy... Wpadł pan, co? Teraz pan widzi, jaki pan nieostrożny, dał się pan nabrać staremu wróblowi.
— Żartuje pan! — żachnął się młody mężczyzna — Ale dobrze, że mi pan powiedział. Cieszę się, niezmiernie się cieszę... Zrobił mi pan ogromną przyjemność i wielki zaszczyt, tylko... czy ja — Czy pan nie uważa, że —
— I czegóż się pan tak zmięszał, drogi panie! — roześmiał się pan Piekarski — Wszakże