Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sem łaskawie dostarczają mi trochę roboty — poczciwi...
Tu pan Piekarski spojrzał wesoło na poetę.
— Sic transit gloria! — rzekł, uśmiechając się pogodnie — Niechże się pan temu przyjrzy, bo to i dla pana nauka. Ale — dodał i znowu uśmiech przeleciał mu przez twarz — nie skarżę się i szczerze mówię panu: Nie jest mi źle. Jednakże — wejdźmy do pokoju, bo marcowa pogoda jest fałszywa i podstępna.
Niewielki, podłużny pokoik pana Piekarskiego miał tylko jedno okno, przy którem koncentrowało się naturalnie całe życie lokatora — zresztą bardzo skromne i określone treściwie przez fotografję Kasieńki w srebrnej ramce i za szkłem, parę książek, przybory do pisania i duże, czarne pudło drewniane z tytoniem i bibułkami. Okno wychodziło na ogródek.
— Widzi pan — mówił starszy pan — Ogródek niewielki, ale mam w nim kilka drzewek z białym bzem tureckim i wiem, że będą w nim też kwitły irysy i lilje. Mówili mi o tem gospodarstwo moi, bardzo mili i uprzejmi staruszkowie. Słońce mam tu wschodnio-południowe, to jest — do jakiejś 11-tej godziny od rana — a to lubię. Powoli układam sobie te moje, Boże się pożal, kompozycje, gazetkę mam, więc o świecie też wiem więcej niż trzeba... więcej niż trzeba! — na córeczkę mogę popatrzeć codzień, Bogu dzięki, książeczki też jakieś dostaję — i tak sobie żyję poci-