Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierścionkiem w pult czy w galeryjkę, oddzielającą Siostry od kaplicy — wszystkie panienki wstają. Znowu trzykrotne stuknięcie — panienki robią „w prawo zwrot“ i powoli, klasa za klasą, wychodzą. Porządek musi być, i dobrze, że jest.
W przedsionku Kasieńka czeka na ojca, witają się jeszcze raz, wychodzą. Emeryt rozgląda się. Dzień rozgrzał się, nabrał kolorów.
Starszy pan staje, uśmiecha się i mówi:
— Widzisz, Kasieńko? Mchy już zakwitły, choć to dopiero początek marca...
— Gdzie te mchy? — pyta panienka ciekawie.
— Na drzewach.
Istotnie, na czarnych pniach starych drzew kwitną od strony północnej mchy wszystkiemi odcieniami żywej zieleni. Jest to zieleń piękna, zwycięska, radosna.
— Widzisz? Mchy! — mówi emeryt — Nikt na nie nigdy nie zważa, a jednak one są najodważniejsze. Potężne drzewa jeszcze się boją zimy, a one już zakwitły i robią wiosnę.
Po nabożeństwie pan Piekarski zjada wraz z córeczką śniadanie w ciepłej kancelarji zakładowej. Jedna — druga filiżaneczka prawdziwej kawki — przysmak pana Piekarskiego, rozmowa z Kasieńką.
Emeryt żartuje, ironizuje trochę. Kasieńka ma zmysł i poczucie humoru. Ale dziś jest zamyślona i naraz pyta: