Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słusznie przypisujemy warunkom zewnętrznym. Takie było życie! — mówimy.
— A może nie? — burknął oberżysta.
— Przypuszczałbym, że raczej nasze własne niedbalstwo i lenistwo. Gdybyśmy zauważyli, że nurt życia znosi nas, gdybyśmy chcieli oprzeć mu się — nie zniósłby nas. Ale myśmy ani jednego, ani drugiego nie chcieli, nie próbowaliśmy, więc — płynęliśmy z wodą, która nas wkońcu wyrzuciła — gdzie chciała.
Pan Piekarski umilkł.
— Dobrze! — rzekł Polata, gdy emeryt nie przerywał milczenia — Ale cóż z tego?
— Otóż to! — westchnął oberżysta.
— To, że jeśli się pan nad tem dobrze zastanowi, może pan jeszcze być piękny. Wogóle — nikomu nie za późno!
Pan Brat zamruczał groźnie.


XXIV.

Zadął południowo-zachodni wiatr, znikł wszelki śnieg i naraz zrobiło się zupełnie ciepło.
Przy oknie, przy którem Polata pracowicie kuł jakąś piosenkę dla Lali, zagruchały na daszku piwnicy białe gołębie. Gruchały długo i słodko, potem przeleciały na czerwony dach stodoły, gdzie znowu gruchały zawzięcie dłuższą chwilę,