Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panu łatwo! — irytował się Polata — Pan może sobie pozwolić na prostolinijność... Ja — nie! Inteligent musi być więcej skomplikowany!
Staszek Jeleń pomyślał, zrozumiał, że nie wypada mu wprawiać literata w kłopotliwe położenie, więc znowu — uśmiechnął się tylko, poczem, odczekawszy grzecznie chwilę i powiedziawszy parę zdawkowych frazesów, wyszedł.
— Widziałem dziś pańską córeczkę! — rzekł po jego wyjściu Polata do emeryta.
— Gdzie? — zapytał stary, sięgając po woreczek z tytoniem i z bibułkami.
— W omnibusie. Byłem w Poznaniu porozumieć się z tym Robiszem... Cóżto za śliczna panienka!
Pan Piekarski milczał.
— Nie dla komplimentu to panu mówię! — smutnym głosem ciągnął poeta — I nie dla samego stwierdzenia faktu, lecz — dla sprawiedliwości...
— Cóż tu — sprawiedliwość?
— Widzi pan... Piękno jest jakby potwierdzeniem dobroci... Niewątpliwie, dobro jest na swój sposób zawsze piękne...
Milczeli obaj dłuższą chwilę.
— Śliczna panienka! — powtórzył Polata w zadumie — Taka śliczna, że aż żal się robi...
— I czegożto? — ocknął się emeryt.
— Siebie samego! Bo każdy z nas... mógł być piękny... a czy nim jest?