Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ktoś może się znajdzie. Nie sami politycy są na świecie. Prócz tego — jestem stypendystą. Nie dostałbym stypendjum, gdybym nie miał dobrej opinji, gdzie należy... Czegóż pan chcesz, co mam robić? Rządzą silni, a silni mają zawsze rację... Co ja tu mam do gadania — nawet gdybym się na polityce rozumiał... Tak, widzi pan... nietylko literaci, ale większość... jest zależna... nie może nic...
— Poeta! — roześmiał się Jeleń.
— Pozwól no pan! — bronił się Polata — Jestem poglądów bardzo liberalnych, ale równocześnie jestem katolikiem. Tak, artysta postępowy nawskroś — jakżebym mógł inaczej! — kocham równocześnie katolicyzm. Tak, kocham! Lecz nie mógłbym nienawidzić Turka za to, że on mahometanin, ani Hindusa dlatego, że to buddysta!
— Co mi Turcy czy Hindusi! — wzruszył ramionami Jeleń — Mówimy o sprawach polskich! W Polsce są Żydzi, którzy nas źrą.
— Słuchaj pan, panie Jeleń! — błagalnie mówił Polata — Znam mnóstwo plotek politycznych. Nie interesuję się tem, ale nie mogłem w Warszawie nie słyszeć. Nie wiem, czy to rzeczy sprawdzone, czy prawdziwe... Zacznę wam opowiadać a różnych niegodziwościach, nie wiem, pomogę czy zaszkodzę... — Więc jakże mogę?
— Nie każdy musi się zajmować polityką, panie Jeleń! — rzekł pojednawczo pan Piekarski — Zresztą pan Polata jest jeszcze młody, ma czas...