Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —

-ecken“, z kominkiem, na którym staje palił się ogień i z ciężkiemi, ale wygodnemi krzesłami drewnianemi. Nad kominkiem wisiał portret jakiejś nieznanej mi bliżej piękności japońskiej, na ścianach dobre oleodruki amerykańskie, przedstawiające ładne główki kobiece. Za dużym, wyłożonym cynkiem bufetem kręcił się niski, krępy Japończyk, którego żółta, okrągła twarz wyglądała z za cynku jak pękaty, połyskujący, śmiejący się czajnik miedziany.
W smutne i posępne wieczory japońskie, kiedy nostalgja świdrowała w duszy jak świerszcz drzewny, zbieraliśmy się tam i, zasiadłszy dokoła kominka w wygodnych krzesłach, popijaliśmy „hot-brandy“, paliliśmy dobre papierosy japońskie i gawędziliśmy. Nasza słowiańska trójca, pewien amerykański kapitan statku i pewien Czech z Pragi, który nienaumyślnie i niechcący mieszkał w Japonji już osiem lat.
Za naszemi plecami coś się działo przy bufecie, ktoś rozmawiał, czy pił coś, czasami słychać było niskie, gardłowe „yes sir“, „barkeepera“, a po chwili suche stukanie lodu w metalowej puszce na „cocktail’e“, to znów czyjeś w japońskim języku opowiadanie i „barmana“ „a-ha! a-ha! a-ha!“ nieprzerwane a niskie, jak mruczenie kota. Zaś przy kominku jeden po drugim opowiadał.
— Na Kandy spotkałem znajomego oficera — opowiadał huzar. — Likiery miał sławne, holenderskie. Poszliśmy z nim pić — w cieniu palm. — Jaki tam cień w palmowym lesie — drań a nie cień. A wypili my sławno. Nad wieczorem jadę do hotelu, prawie świata bożego nie widząc — a pierwszy ja raz w tych stronach był — naraz do przytomności przychodzę, patrzę — co takiego? Ja jadę — a przede mną człowiek goły biegnie.