Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 198 —

wają nie na mróz, lecz na deszcz — gdy tymczasem my ciepłej bielizny nie uznajemy — i drżymy z zimna.
Nie mogę powiedzieć, abym przez ten tydzień poznał Londyn. Mówiąc szczerze, musiałbym wyznać, że właściwie przez cały ten czas nudziłem się. Byłoby to powiedziane z ustępstwem na rzecz rzekomej szczerości, właściwie jednakże wbrew prawdzie. Albowiem mimo wszystko — mimo, że mi się nie przytrafiło nic nadzwyczajnego — nietylko, że się nie nudziłem, ale przeciwnie, życie w Londynie niezmiernie mi się podobało. Czułem, że nudzić się w tem mieście — niepodobieństwo.
Codzień prawie przechodziłem koło gmachu „British Museum“. Niech się Czytelnik nie obawia, nie mam najmniejszego zamiaru opisywania tego szanownego cmentarza pamiątek. I nie potrafiłbym nawet, nie żebym tak już zupełnie zwątpił o swych siłach i zaczął wykrzykiwać: — Muzo, któż wyśpiewać zdoła? — Nie zdołam opisać, ponieważ w tem czcigodnem mauzoleum przeszłości nie byłem, a zaś nie byłem dla tej prostej przyczyny, że nie miałem czasu. I gdyby to moje życie było jakąś osobą, to bez żadnej uniżoności, bez pokłonów na klęczkach, ale z radosnym blaskiem w oku, krótkiem kiwnięciem głowy podziękowałbym mu zato, że dzięki niemu nie mam czasu chodzić po muzeach. Jest co innego do roboty.
Z drugiej strony — ilustracje, reprodukcje artystyczne, a już zwłaszcza kinematograf popularyzują świat do tego stopnia, że poprostu — niema na co patrzeć. Wszystko, co według sądów powszechnie uznanych jest godne widzenia, wędruje po świecie wprost do znudzenia. Świat umie się dziś na pamięć — i doprawdy, ten świat staje się już nie małym, a po-