Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 150 —

aż syczał z zawiści, z góry i pogardliwie patrząc na cały świat.
Towarzyszył mu również z żoną i dzieckiem niejaki, powiedzmy, p. Kocourek, majster jakiś, który przez długie lata pracował w Azji, w Japonji, w Chinach i w Sjamie. Był to człowiek prawdopodobnie poczciwy, porządny i dobry robotnik, ale śmieszny niewymownie. Widział dużo — jeszcze więcej blagował tonem apodyktycznym i nie znoszącym opozycji. Mały, w żółtem palcie i bronzowej czapce sportowej, z czerwonym, dużym nosem i małemi oczkami w pomarszczonej twarzy, chodził po pokładzie z zadartą wysoko głową, z pogardliwym grymasem patrząc na swe otoczenie, nie mogące się poznać na jego wielkości. Wyobrażam sobie, co to będzie, jak on zacznie straszyć w Pradze po małych szynkach, dręcząc znajomych krytyką stosunków czeskich pod kątem widzenia życia w Sjamie! Ten też zawsze wszystko wiedział.