Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 125 —

Dziś rozumiem najzupełniej Conrada (Korzeniowskiego), największego obecnie poetę morza. Warto, aby dzieła jego starannie i pięknie przełożono na język polski, bo one uczą kochać morze. I rozumiem także, dlaczego cała Polska pali się dziś do morza. Nietylko dla ekonomicznych, materjalnych korzyści. Człowiek chce być na całym świecie jak u siebie w domu, pragnie wolności niezmierzonych przestrzeni, pragnie żywiołu, bo on jest jedynie wielki, i pragnie znajomości z ludźmi wszystkich barw i wszystkich klimatów.
Przy stole zaznajomiłem się z Anglikami. Owa panna, to była Angielka z Londynu, córka bogatego kupca, jadąca przez Kanadę do Indji, do swego narzeczonego, który tam służył jako oficer saperów. Ponieważ w Japonji dłuższy czas musiała czekać na statek, zrobiła wycieczkę na Syberję i do Mndżurji przez Mukden. Była skautką i za jakieś zasługi położone podczas wojny została przez króla Jerzego własnoręcznie odznaczona. Ów starszy pan był pastorem z Durbanu w południowej Afryce, a podróżował dla zdrowia — człowiek zacny, wesoły, uczynny bardzo i inteligentny. Mieszkał razem ze mną w jednej kajucie i wielce się ze mną zaprzyjaźnił. Trzeci Anglik, Phipps, był przemysłowcem z Singapore — człowiek dość prosty, lecz nader poczciwy i dzielny. Ów Semita, który również do rozmowy się wmięszał, był ajentem handlowym jakiejś firmy argentyńskiej w Japonji. Mówił po hiszpańsku i po włosku, ale tak wychwalał żargon żydowski, iż podejrzewam, że choć się nazywał Perera, pochodził z Buczacza lub Tarnopola. Anglicy, widząc, że trochę po angielsku mówię, zaczęli nastawać, abym, korzystając z ich obecności, uczył się jak najpilniej, do czego też bardzo mnie namawiać nie potrze-