Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dworek zwrócony był do bramy bokiem, w którym teraz płonęły czerwono dwa okna pokoju, oświetlonego lampą naftową. Od werandy drugiego dworku dolatywały głosy i widać tam było kilka osób. Za tym dworkiem niewyraźnie już rysowały się kontury obszernej, wysokiej willi, otoczonej smukłemi, czarnemi cypryśnikami.
Zaucha spostrzegł wśród rozmawiających Kondolewicza, który zdążył przed nim wrócić z miasta. Radca, w swej sportowej czapeczce i rozpiętym płaszczu stał, rozstawiwszy szeroko chude nogi, dokoła których „telepały się“ przykrótkie, szare spodnie. Tuż przy nim sterczał równie wysoki i chudy gospodarz Lesowego, Kłeczek, w popielatej kurtce austrjackiej, czapce sportowej i w butach z cholewami na cienkich łydkach. Sztywny i wyniosły, lecz uśmiechnięty, opowiadał im coś dźwięcznym swym barytonem Skowroński, śpiewak operowy, zaś żona jego, mała, pękata brunetka, o oliwkowej, pomarszczonej twarzy, otulona ciepłą chustką słuchała, oparta o balustradę werandy.
Przed werandą, dokoła zwiędłego klombu uganiał mały, biały piesek, który na widok Zauchy popędził ku niemu z głośnem ujadaniem. Na to hasło, jak z pod ziemi zjawiło się kilka psów, między niemi Kussmaneck, ogromny, włochaty kudłacz.
Zaucha przywitał się i spytał o kuzynkę.
— Siedzi u siebie, nie pokazywała się dzisiaj wcale — odpowiedziała pani Skowrońska. — Przyjdziecie państwo na kawę?
— A dobrze — zgodził się Zaucha i poniósł pakunki do pokoju kuzynki.
Zastał ją siną z zimna.
— Pomyśl, dopiero teraz zapalili w piecu! — przywitała go Helenka.
Złożył paczki na stole i usiadł na ławie. Jak gdyby go nagle coś z nóg zcięło. Uczuł się niezmiernie zmęczonym fizycznie i moralnie.
Panna Olszewska mieszkała w pierwszej willi,