Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ścił tuman ku torowi kolejowemu, a potem migotliwą, suchą mgłę białą rozwiesił w powietrzu jak zasłona, za którą coś się kłębiło, rzekłbyś, do skoku nagłego się przygotowując.
I w mgle i śniegu lśniącym, jak w białym wirującym a świetlistym obłoku, Zaucha ujrzał swego brata. Stał wsparty na szabli, z matowym orzełkiem na płaskiej czapce, cały szary, śniegiem przyprószony, z twarzą wychudłą, żółtawą, z oczami prawie niememi, nieruchomemi, z kątami ust dziwnym jakimś grymasem obciągniętemi ku dołowi.
Zaucha zaśmiał się głośno.
— Ha-ha! Przyszedł! — zawołał na cały głos. — Dawno to trzeba było zrobić! Tak, tak, trzeba było zobaczyć! Więc owszem, przyjrzyj się, jak ja tu dziurawemi trzewikami wydeptuję rosyjskie zaśnieżone gościńce, zbierając dusze polskie. No, chodź-że, oglądnij to wszystko, zrozumiej...
Brat szedł teraz tuż przy nim, po jego lewej ręce. Był zamyślony. Nie patrzył na Zauchę, ale przed siebie. A potem zaczął mówić:
— Po co to wszystko? Tam jest wojna.
— Wojna jest wszędzie! — odpowiedział Zaucha. — Nawet małe dzieci wojnę prowadzą, bo widzisz — ona w nie trafia. Giną od niej gęściej, niż żołnierze. Wojuje kto chce i nie chce.
— Modliliśmy się: O broń i orły narodowe, i tylko On wrócić je nam może, nie tamci, wierz, którzy z Nim nic wspólnego nie mają...
— Za to ci twoi, prawda?
— „Moi!“
Zaucha roześmiał się.
— Więc któż?...
— Nie wiem nic...
— Ale my się bijemy, my jesteśmy. Broń zdobywa się krwią, nie modlitwami...
— Nie wiadomo...
I nowu żołnierz szary, pojawił się w chmurach