Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tego rodzaju rozmowa oczywiście rwała się. Jedno po drugiem milkło, aż wreszcie wybuchała pani Skowrońska:
— Funiek, ta joj, czajnik zdejm, słyszysz, zdejm czajnik! — wołała na męża.
— Co? Gdzie? — zrywał się Skowroński.
— Czajnik zdejm, mówię ci, bo woda kipi! Czy ty na uszach siedzisz? Człowieku! Ta uważajże, bo na ogniu usiądziesz, zgaś maszynkę... To coś strasznego co to za niedołęga!
Radca, choć z bólem serca, bo kawę pasjami lubił, przychodził coraz rzadziej, mszcząc się za to na każdym kroku. Pani Skowrońska narzekała, nieraz płakała, ale nie było takiego dnia, aby punktualnie nie podała mężowi garnuszka z gorącą kawą. Był to najuroczystszy moment w dniu, obrzęd, który pani Skowrońska z rodzinnego Łyczakowa przeniosła pod niebo włoskie, gdzie, towarzysząc mężowi w „tournée" artystycznych, gotowała mu kawę w pierwszorzędnych hotelach, czego też nie zaniedbała na wygnaniu.
Czasami skarżyła się Helence na męża:
— Na taki koniec nam w Kijowie przyszło, że chyba tę ostatnią chustkę trzeba było sprzedać, bo nie było co do ust włożyć. Mówię mu: Zlituj się, idź do komitetu, taże wszystkim dają, czemuby tobie nie mieli dać! Artysta jesteś znany, wszyscy cię poważają, idź! Taż jeśli ja tę chuścinę sprzedam, nie będę się miała czem w zimie okryć, a kto wie, gdzie nas jeszcze wyślą, może na Syberję!... Poszedł, wrócił i mówi, że nikogo nie zastał — w komiteci nikogo nie zastał, moja pani! Nie chciał iść, bo on dumny taki, za nic w świecie nikogo o nic nie poprosi. A już poprzedniego dnia my od obiadu nic w ustach nie mieli... Rozpłakałam się i mówię mu: Zżal si ty przecie tego mego płaczu, widzisz jak ja rzewnemi łzami płaczę, człowieku, na taki koniec nam przyszło, taż nam si chyba już otruć teraz przyjdzi! a on mówi: Żyliśmy już dość, otrujmy si, powiada,