Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dlatego, że jestem Polakiem — muszę siedzieć tu, żebrać napróżno o prawo bicia się lub z drżeniem serca oczekiwać, jak ktoś tam mną rozporządzi... A ja jestem człowiekiem, życie mam jedno i chcę być szczęśliwy.
— Zupełnie się z panem zgadzam! — wtrąciła Helenka.
— Staraj się pan • o to, żebyś pan był szczęśliwy! — huknął Zaucha, zły.
— Pomyśl pan, tak spodlałem, że przez długi czas wątpiłem, czy mam do tego prawo. Ale zaczyna we mnie coś wzbierać i sądzę, — że to prawo mam.
— Ależ i owszem, naturalnie, masz pan! Ja je panu odbiorę? Nigdy w świecie! I spróbuj pan, spróbuj pan, czy pan potrafisz być szczęśliwy — bez Polski! Tylko pan spróbuj, zobaczysz pan! — groźnie warczał Zaucha.
Na takich dyskusjach schodziły im wieczory, zresztą żyli dość cicho i monotonnie, z rzadka tylko spotykając się z radcą u państwa Skowrońskich. Jeśli radca był, rozmowa toczyła się niezmiennie o kuchni Dyrcza.
— Czemu to bydlę wali do wszystkiego bobkowe liście i ocet! — oburzał się Skowroński. — Taże to są trucizny, jady piekielne, a nie zupy. Zgaga pali po jednej łyżce.
— Mnie smakuje! — pokornie mówił radca.
— Co pan opowiada! Kuchnia Dyrcza staje się djabelska — wtrącił Niwiński. — Patrz pan na studentów, jak się snują jak cienie, ledwie nogami włóczą...
— Muszę ja się temu trochę przyglądnąć — zaniepokoił się radca.
— Ta co si przygłądać — zirytowała się pani Skowrońska. — Te kluchy Dyrcza to już wszystkim nosem wyłażą, nawet Morusek nie chce tego jeść... A te jakieś bałabuchy...
— Kalosze pieczone z kaszą — rzuciła Helenka.