Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To było gdzieś w okolicach Kirlibaby. Bili my się. Leżeli my tam na drodze, na gościńcu. Naraz kula karabinowa rozbiła kamień, leżący niedaleko mnie i odłamek tego kamienia ranił mnie w głowę. W pierwszej chwili straciłem przytomność, a potem — ruszać się nie mogłem. Pół roku leżałem w szpitalu. Potem przewieziono nas do Kijowa, do twierdzy. Było nas tam legjonistów przeszło stu i tam był wielki kłopot, bo my nie wiedzieli, co ze sobą począć. Mundury my mieli austrjackie, ale, że to nas mieli wysłać na Syberję, trzeba było podać — z którego się jest pułku, z której kompanji. Podać fałszywie pułk, to rząd austrjacki takiego jeńca nie przyzna i będzie się bez pieniędzy, bez listów, bez niczego — jakby się nie istniało. Podać, że się jest z legji — nie wiadomo, co będzie, bo mówiono nam, że tu legjonistów ma się wieszać. Zrobili my wreszcie zebranie i uchwalili my, że trza się przyznać — jak powieszą, to wszystkich, a przecie chyba tak wieszać nie będą. Powiedzieli my — tak i tak, nie jesteśmy z austrjackiej armji, ale z legji. Ano, oddzielono nas wtenczas od reszty jeńców i trzymano osobno. Nie wiedziano, co z nami zrobić. Po dwóch tygodniach przyszedł rozkaz z Piotrogrodu, że to jest obałamucona młodzież, ludzie, którzy nie wiedzieli, co robią, że nie potrzeba traktować gorzej od innych, ale na równi. O mnie się znajomi starali, więc mnie wypuszczono, a tąmci pojechali na Syberję. Miałem od nich kartkę. Zorganizowali sobie chór, pozwolono im brać udział w koncertach, zarabiają.
Zaucha nie mógł dłużej wytrzymać.
— Panie Rapacz! — zawołał ze swego pokoju.
— Słucham!
— A nie znałeś pan w legji mego brata, Tadeusza Zauchy?
Rapacz wsunął się wraz z Marcinkiewiczem do jego pokoju.
— Kogo? — spytał legjonista.
— Tadeusza Zauchy pan nie znał?