Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeważnie jazda z artylerją. Wreszcie przyszła wiadomość, że w któremś tam miejscu pokazały się znaczniejsze siły rosyjskie i miała być bitwa. Nasza kompanja otrzymała rozkaz osłaniać działa, bo myśmy mieli swoje armaty. Więc ja w tej bitwie właściwie w ogniu, to jest w okopach, nie byłem, a tylko przy armatach. To było pierwszy raz, kiedy widziałem ogień armatni. Strzelano i do naszych armat szrapnelami, ale ogień przeważnie przenosił. Baliśmy się. Z początku wrażenie jest bardzo nieprzyjemne. Szrapnele zaczęły padać coraz bliżej, pękały w naszych oczach — ale ogień działowy podnieca i po jakiej półgodzinie tej strzelaniny myśmy się nietylko oswoili z ogniem, ale zaczęliśmy się rwać do okopów, prosiliśmy, aby nas posłano do linji ogniowej. Ale nie udało nam się wówczas, bo przyszły wojska austrjackie i zluzowały nas, a nas odwołano...
— To gdzie było, gdzie? — pytał podniecony opowiadaniem pan Gwizdek.
— Pod Marmarosz-Szigetem. A potem staliśmy przez dłuższy czas w Nyheret-Haza. Tam raz naszą kompanję wciągnięto w zasadzkę, w nocy. Rusnaki bardzo zdradzali — ale myśmy jeszcze wówczas o tem nie wiedzieli. I raz taki Rusnak przyszedł i doniósł, źe gdzieś w jakieś leśniczówce są Moskale i że ich możemy zupełnie bezpiecznie otoczyć. Więc myśmy poszli — czternasta kompanja— i szliśmy bezpiecznie. A to w nocy było. No, otoczyliśmy leśniczówkę i chcemy iść, a tu — dostaliśmy naraz ogień z przodu i z tyłu. Ten kazał strzelać, więc słuchamy, ale nie sposób wytrzymać — ludzie giną, padają ranni. Więc my się cafli, zabraliśmy rannych, kilkunastu naszych tam padło. Jeszcze po drodze, jak my szli z tymi rannymi, dostali my naraz ogień z boku i ten ogień jednego rannego dobił, ale potem to my już przyszli do domu bezpiecznie. Conajmniej w dziewięciu bitwach byłem za cały ten czas.
— A jakże się pan dostał do niewoli? - pytał znów Gwizdek.