Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

można pędzić takie wiecznie świąteczne życie, pełne obietnic subtelnych rozkoszy, nieprzeczuwanych wrażeń...
Nie, nie puści tam Jasia samego! Pójdzie, choćby zęby nie wiem jak bolały!
Śnieżko stoi przed nią i wykłada jej coś, gestykulując rękami i uśmiechając się do niej.
— Jasiu! — szepce pani Śnieżkowa.
— Co takiego?
Patrzy na nią, zdziwiony, ale uśmiech nie znika z jego twarzy.
— A gdybym ja jutro iść nie mogła, tobyś poszedł?
Ten jego uśmiech!
Jak kopnięty znienacka pies, podtuliwszy pokornie ogon pod siebie, pełza i znika gdzieś w czarnych otchłaniach źrenic.
— Zosiu, — mówi z niechęcią Śnieżko, — przecież nie wypada inaczej. Jestto coś w rodzaju nieoficyalnego pożegnania. Panna Henryka wyjeżdża na rok, pani Helena na miesiąc... A jeśli bez ciebie mogę chodzić na lekcye...
Pani Śnieżkowa kiwa smutno głową.
Wiedziała!
I znowu z oczu jej tryskają łzy.
— Zosiu, Zosiu! Serca nie masz! Czy nie widzisz, jak mnie to wszystko męczy? Pocóż sama siebie tak dręczysz? Skądże to? Mój Boże, mój