Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

byśmy mieszkali w mieście — ale tak, tu góry i lasy, poco się ma włóczyć? Jeśli idzie o ruch — to proszę. Jeden plac tennisowy w domu, dwa w zakładzie, są konie, strzelby, mogą całymi dniami uganiać po lasach.
Pani Walerya chwyciła się tej myśli, jak tonący brzytwy. Pod pozorem, że chce urządzić w domu wieczorek z tańcami dla Helusi, zażądała dziczyzny.
— Skądże ja mamusi wezmę dziczyzny w lecie? Nie wolno strzelać!
— O, nie wolno! A panowie aż z Wiednia przyjeżdżają na rogacze co rok do Polanicy!
Tak się nazywała leśniczówka w lasach państwa Gojewskich.
— Na rogacze! to trudne polowanie! Zwierz się kryje w lasach, trzeba go szukać, tropić, to może dłużej potrwać.
— Cóż wielkiego! Zagrabińska wam będzie gotowała.
— Co ona ugotuje? Ziemniaki i ziemniaki z kwaśnem albo słodkiem mlekiem, sami nic innego nie jedzą!
— Poradzi się na to. Dam wam wódkę, zapas wędlin, parę bochenków chleba i co tam jeszcze będzie, pośle się to do Zagrabińskich, a prócz tego możecie codziennie dostać obiad, który wam Zagrabińska odgrzeje. Pobędziecie sobie w lesie, zabijecie rogacza, dwa i wrócicie do domu? Cóż ty na to, Wiciu?