Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego co się mówi w nocy, niejednokrotnie nie można powtórzyć rano, kiedy człowiek najmniej jest wrażliwy i podniecony. Nerwy!
— Dawniej byłeś innego zdania! Dawniej twierdziłeś, że dopiero w nocy możesz szczerze mówić.
— Dawniej! Ostatecznie ta szczerość zależy od tego, co człowiek myśli. W dzień mówiłem inaczej, niż w nocy, bo we dnie inaczej myślałem. Znużenie fizyczne, nastrój, pewne podniecenie nerwowe, udzielające się wzajemnie, wszystko to działa...
— Na mnie nie. Ja tak przywykłam do nocy...
— Tak się wujeńci zdaje. Gdyby wujeńcia więcej i lepiej spała, na wiele rzeczy zapatrywałaby się inaczej.
Roześmiała się cichym, nerwowym śmiechem.
— Doskonały jesteś, mój Wiciu, mówisz zupełnie, jak wuj Józef.
— Wuj Józef ma w bardzo wielu puktach zupełną słuszność.
— Bezwątpienia! Dajcie mi zdrowy sen, a potem żądajcie odemnie „zdrowych“ poglądów. Ale to trudno! To zależy wszystko od usposobienia. Rzeczy, które mnie usnąć nie dają, nie przeszkadzają drugiemu chrapać.
Zapanowało milczenie.
— Wiciu! Czyś ty bardzo kochał matkę?
— Tak. Zrozumiałem to jednak dopiero, gdy umarła.
— Byłeś dla matki dobry?