Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Właśnie. Dawniej sypiałam bardzo mało, a teraz, prawie wcale nie sypiam.
— W takim razie, jeśli wujeńcia pozwoli...
— Chcesz mi dotrzymać towarzystwa? Dziękuję ci. Zmęczyłeś się zapewne przejażdżką — a potem — może na ciebie czekają „w kasynie“....
— Mogę odejść tylko jeżeli wujeńcia chce być samą.
— Ależ nie, zostań, porozmawiamy. Może się wina napijesz? Jest w kredensie, na górnej półce, ledwie otworzona butelka. Nie obawiaj się, dobre, francuskie, nie strujesz się... Ja przecież znam twoją podejrzliwość w tym względzie, możesz mi zaufać.
— Oho! — myślał Wicio, sięgając po butelkę. — Rozprawa będzie ciężka, skoro nawet baterya ustawiona. A la bonheur!
Nalał sobie kieliszek wina, spróbował i zapaliwszy papierosa, zaczął chodzić po pokoju.
— Pamięta wujeńcia? Ile nocy przegawędziliśmy w ten sposób! Byłem w tedy jeszcze młodym, siedmnastoletnim chłopcem.
— Przeklinałeś mnie zapewne w duchu, że ci się nie dałam wyspać.
— O nie, mam z tych czasów jak najmilsze wspomnienia. Noc sprzyja takim gawędom. Nadaje im bardzo subtelne, literackie zabarwienie.
— Literackie?
Praw a brew pani Waleryi drgnęła nieznacznie.
— Bezwątpienia wujeńciu. Najlepszy dowód, że