Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie. Zawiniły tu w tem po części nasze podobne usposobienia. Tak matka, jak i ja byliśmy niezmiernie egzaltowani i gwałtowni. Stąd każda różnica zdań prowadziła do przesadnych i zbytecznych sporów, w których obie strony traciły miarę. Zrobiłem matce dużo przykrości.
— I nie żal ci?
— Żal, dlatego, że umarła tak wcześnie, a gdy, umierając, przebiegła myślą całe moje życie i zachowanie się wobec niej, musiała odczuć, że nie byłem dla niej dobry. I to mnie bardzo boli, bo ja wówczas byłem i głupi — a czas, przeznaczenie, uniemożliwiły mi danie matce zadośćuczynienia. Nie było kiedy wynagrodzić jej krzywd wyrządzonych — i to mnie bardzo boli.
Skrzywił się i wypił kieliszek wina.
— Słuchaj, Wiciu, a jak ty się w ogóle zapatrujesz na krzywdy wyrządzane rodzicom przez dzieci?
— Krzywdy, wyrządzane rodzicom przez dzieci? To mi jest niezrozumiałe!
— Jakże, nie możesz przypuścić, że są dzieci złe?
— Wujeńciu, niema złych dzieci — przynajmniej nie mogą ich za złe uważać rodzice.
— O, przepraszam bardzo.
— Pardon. Rozumie wujeńcia, co to znaczy — matka? Daje początek nowemu życiu. Nikt nie może przewidzieć, jakie to życie przybierze formy. Mało bywa ułomnych dzieci — a czy one temu winne?