Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słyszałem i ja coś o tem — wtrącił wuj Józef.
— To może być istotnie ciekawe! — zainteresował się Adaś.
— Możesz liczyć, Wiciu, na mnie, jeśli chcesz iść — dodała pani Walerya. — Wiktuały i czego potrzebujesz dostaniesz w nieograniczonej ilości.
— Bodaj-to być chłopcem! — ożywiła się Helusia. — W tej chwili poszłabym z tobą!
Wicio zaczął wspominać dawniejsze swe wycieczki.
— Po bliższem poznaniu Galicya zyskuje niezmiernie — mówił — natrafia się na dziwne rzeczy. Zna kto z państwa Zembrzyce? Nikt, oczywiście. One są trochę z drogi, więc nic dziwnego. Nadzwyczaj interesująca wieś. Domy drewniane o bardzo śpiczastych, stromych dachach, przeważnie kurne. Oczywiście kościół i własny browar, wieś robi wrażenie wsi z wieków średnich — doprawdy. Ten rynek — jak go Pan Bóg stworzył — nie brukowany, błotnisty, niski zajazd w głębi, na drewnianych słupach oparty, barczyste, jędrne postacie chłopów o długich włosach i wygolonych twarzach, te jatki i kramy, stojące otworem i pozostawione na łaskę ludzką przez kupca, którego trzeba szukać na drugim końcu wsi, jeśli się chce co kupić — a dokoła te spiczaste dachy — miałem wrażenie, że jestem w jakiejś wsi z czasów Dürera, jak je czasem widać na jego rysunkach. I cóż tu mówić o wpływach