Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żelaza, tak, że całe kolano ma sine. Zresztą — przejażdżka w płynęła na niego bardzo dobrze.
— Jeszcze-by też! — żartuje pani Walerya. Tybyś w lesie nie nabrał dobrego humoru. Jestem pewna, że drapniesz stąd lada dzień. Pomiętasz, jak-eś przyszedł do nas przed kilku laty? Obdarty, w góralskim kapeluszu, do człowieka nie podobny...
— I w dodatku obraził się na mnie, że nie chciałem go wziąć do zakładu! — przypomniał wuj Józef. A swoją drogą ja na twojem miejscu czasu bym nie tracił. Poszedłbym.
— Myślałem o tem, ale cóż, kiedy te strony dobrze znam. Chyba pójść w okolicę Nowego Sącza, tam ma być jakaś wieś zamieszkana przez Szwedów.
Przerwał mu ogólny wybuch śmiechu.
— A co? Nie mówiłam? — tryumfowała pani Walerya. Pójdzie, niezawodnie pójdzie, nawet wie już dokąd.
— Kiedy-bo państwo nie wiecie, o co mi idzie. Pod Sączem jest wieś, założona przez żołnierzy szwedzkich, którzy tu pozostali po wojnach. Same Gustawy, Adolfy, Björny, Oxenstjerny — do dziś dnia zachowali swój szwedzki typ, zwyczaje i imiona. Wieś bardzo zamożna, ludność kolosalnie inteligentna. Kończą wszyscy gimnazya, uniwersytet. Tylko degeneracya ma być silna, bo żenią się wyłącznie między sobą. Krótko mówiąc, warto zobaczyć.