Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Walerya wypuściła z ręki zgasły papieros i w niemem odrętwieniu zapatrzyła się w okno.
Zmrok zapadał.
— Już zmrok! — szepnęła.
A dnia jeszcze nie było...
W bramie zjawił się Wicio na koniu. Ze spuszczoną głową przejechał zwolna przez dziedziniec, kierując się ku stajniom.
— Ouand même! — myśli pani Walerya ujrzawszy go. — Nie wolno rezygnować.

VI.

Podczas kolacyi pani Walerya napomknęła coś znowu o pieszych podróżach Wicia. Wicio jest stanowczo włóczęgą. Jednego dnia nie może spokojnie usiedzieć w domu. I dzisiaj znowu „zabrał“ tego małego hucuła i wałęsał się po górach.
— Gdzieżeście byli? — pyta filuternie pani alerya, która jest w dziwnie dobrym humorze.
— Kto wy?
— A ty i ten koń.
Wicio nie obraża się o to. Jestto przecież jego teorya. Zwierzęta uważa za narody podbite przez człowieka; „jeńców“ traktuje szlachetnie, stawiając na równi z sobą. Z małym „hucułem“ jest w najzupełniejszej zgodzie. Tylko siodło — oczywiście, złośliwość przedmiotów martwych — pochwaliło się przed nim jakimś nadzwyczajnie ostrym kawałkiem