Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wodzenie, byłam mu wierną towarzyszką, czuwałam nad naszemi dziećmi.
— To było tylko twoim obowiązkiem! — szepce głos. — A czy on cię nie kochał, czy nie budował życia razem z tobą, czy nie czuwał razem z tobą po nocach nad twojemi dziećmi, nad tobą? Kto jest winien, że on nie znalazł w tobie tego, czego szukał? Byliście dawniej, jak dwie pozornie równoległe linie; z początku biegną obok siebie, ale potem rozchodzą się coraz bardziej, jak i wyście się rozeszli. Czyją jest winą, że wy, mąż i żona, tak się między sobą różnicie, że dziś dzieci muszą wybrać między wami i iść za jednem, znaczy; odstąpić drugie? On ci się ze swojemi przekonaniami narzucać nie chciał, bo nie chciał twoich burzyć, ale ty, czy miałaś odwagę wyzbyć się ich?
— Miałam przestać być sobą? Oddałam mu wszystko, co miałam do oddania. Nie mogłam wyzbyć się dla niego tego, w śród czego wzrosłam, czem moja dusza żyła, przez co jestem taką, jaką jestem.
— Więc cóżeś mu dała? Pieniądze? Oddał ci je w dziesięcioro! Miłość? Dał ci ją też. Dzieci? W pieluszkach były, gdyś je trzymała w ramionach. Któż matce zdolny byłby wyrwać dzieci z objęć, kto? Co dało mu większą władzę nad temi dziećmi, czem on sobie zdobył ich serca? Nie umiałaś mu siebie dać — i nie umiałaś wziąć tego, co on ci dawał.