Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego i ja mam towarzysza w drodze, przy obiedzie. Jedziemy, Adaś, razem!
— Dziękuję tatusiowi, jedziemy.
— Sądziłam tylko, że ponieważ za dwa miesiące jedzie do szkół, zechce być z matką.
— Właśnie dlatego. Niech się powoli odzwyczaja.
— Nie widzę, żeby mu to przychodziło zbyt trudno.
— Bardzo dobrze. Przesadna uczuciowość jest tylko szkodliwa. Chłopak w tym wieku zaczyna należeć do świata, musi być samodzielnym.
— Powiedz mi, Adasiu, co ty w zakładzie przez cały dzień robisz? — spytał Wicio.
— Nic. Rano dobieram sobie partnerów, potem gramy, w południe idziemy na deptak, tam jest zawsze kilka znajomych panienek, potem jemy z tatusiem obiad, po obiedzie gramy z panią Träncken w pokera.
— To pani Träncken tu jest?
— Czemu się tak pytasz? — zdziwiła się wujenka. — Masz zamiar może być u niej?
— Nie, zbyt to droga przyjemność. Nie mógłbym się oprzeć pokusie, a gram nieszczęśliwie.
— Nie musisz grać! — wtrącił wuj Józef.
— To nie mam w tem towarzystwie nic do roboty. Wszystko stara się tam o taki jakiś lekki, błyskotliwy ton — jeśli się człowiek poważniej odezwie, to ma wrażenie, że popełnił nietakt.