Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Właśnie, to skutek zdenerwowania, nic więcej. Wuj mówi, jakby tego nie rozumiał.
— Mój Wiciu, nerwy nerwami, a siła woli siłą woli.
— Ale jeśli kto nie ma siły woli?
— To niech słucha, a wujenka słuchać nie chce.
Podano kolacyę.
— Jan niech zajedzie jutro, jak zwykle, o ósmej — wydawał wuj Józef zlecenia lokajowi. — Powiedz mu, żeby zaprzągł Atłasa, bo Lola kuleje. Do kowala ją jutro zaprowadzić.
— A mnie obudź o siódmej — dodał Adaś.
Matka spojrzała na niego pytająco.
— Ty jutro jedziesz znowu?
— Dlaczego ma nie jechać? — zdziwił się ojciec.
— Sądziłam, że zechce Wiciowi dotrzymać towarzystwa.
— Och, Wicio! Wicio nie jest gościem, którego trzebaby bawić. Przytem wątpię, żeby moje towarzystwo było do tego przydatnem, prawda Wiciu? Obcując dłuższy czas ze mną, masz niezawodnie wrażenie, że jesteś guwarnerem jakiegoś niezbyt pojętnego chłystka.
— Cóż za nadzwyczajna skromność! — zauważyła Helusia.
— Ależ, moi państwo! — odezwał się ojciec. — Cóż dziwnego w tem, że chłopak chce sobie zagrać kilka partyi tennisa i mizdrzyć się do panien. Prócz