Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie można ciągle dysput uczonych prowadzić.
— Zapewne, ale krótko, czuję się źle w tem towarzystwie i już.
— No, a potem gramy w tennisa.
— Wiciu, czy ty tego roku nigdzie się nie wybierasz?
— Jakto? Przecież wujencia wie, że jadę do Królestwa.
— Nie, mam na myśli jaką wycieczkę pieszo.
— A, pieszo!
Wicio zamyśli! się. Istotnie możnaby „machnąć się“ ztąd do Pienin przez Czorsztyn, a może potem na Spiż. Chętnie podróżował piechotą.
— Nie wiem jeszcze. W planie nic ściśle określonego nie mam.
— Ej, przyznaj się! — nalegała na niego wujenka.
— Już ja cię znam! Wicio zaczął się przysięgać na wszystko święte, ale nikt nie chciał mu wierzyć. Okrzyczano go jako włóczęgę, „bosiaka“.
— I ma słuszność Wicio! — perorował wuj Józef. Wcale mu się nie dziwię. Galicya jest tak piękna, tyle w niej najróżniejszych pamiątek, podróżowanie pieszo jest rzeczą tak nadzwyczajnie miłą, pouczającą, a korzystną dla zdrowia, że każdemu młodemu człowiekowi należałoby je tylko polecić. Ale wy — fujary jesteście. Czekajcie, jak będę miał trochę czasu, pojedziemy sobie w podróż po Galicyi końmi, po staremu, jak wasza prababcia jeździła,