Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie. Nie warto czekać. Jest to zawsze nadaremne.
— Niech pani tak nie mówi. Mnie to bardzo boleśnie dotyka. Gdybym wiedział, że nie mam na co czekać, nie chciałbym żyć.
— Więc pan jeszcze taki młody? Umilknąłem i spojrzałem na nią z pewnym lękiem.
— Nie, nie jestem znów tak bardzo młody, jak pani może przypuszcza — odpowiedziałem po chwili. Nie chodziłem jednak utartymi szlakami i dlatego nie spotkałem na swej drodze tych rzeczy, które się zwykle widuje przy gościńcach. Szedłem przez pola i przez lasy, i dlatego, choć jestem w tem samem miejscu, co i inni, mało wiem o tem, z czem oni wszyscy tyle mieli w życiu do czynienia. Jestem tedy poniekąd nie tutejszy, obcy, a nie — jak pani sądzi — tylko młody.
Spoglądała na mnie w milczeniu, coraz wyżej unosząc lewą brew. Jej śniade rączęta bawiły się machinalnie długiemi, białemi rękawiczkami.
— A za jakim tropem pan szedł? — spytała poważnie.
W głosie jej nie było ani cienia szyderstwa. A przecież to pytanie podrażniło mnie. Przyszedł mi na myśl młody legawiec uganiający wiosną starym tropem przez zieloną oziminą. Śmieszne są młode legawce i ich nadto gorliwa ochota.
— Za tropem? — bąknąłem. — Nie jestem my-