Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śliwym, proszę pani; jeśli kiedy co strzelam — to bąki.
Mówiąc to, miałem na myśli niemiłe rozczarowanie się. Nie zrozumiała mnie jednak, bo spojrzawszy na mnie, jakby chciała zapytać o wytłómaczenie, zaczęła się zupełnie z obojętną miną przyglądać swym paznokciom.
Dopiero teraz zauważyłem, że ma na głowie szeroki, biały kapelusz słomkowy, ubrany czarną wstążką i ciemno-czerwonemi czereśniami. Twarzyczka jej, śniada i ruchliwa, napół przesłoniona cieniem zsuwających się na czoło loków i ronda kapelusza, zdała mi się być śmiesznie małą i nieproporcyonalnie drobną.
— Przepraszam panią — odezwałem się naraz. — Czy mogę powiedzieć, że twarz pani przypomina mi drobny pryszczek „ouistiti“?
— Może pan — odpowiedziała spokojnie, nie podnosząc oczu.
Pobłażliwy uśmiech błysnął w jej oczach.
Chciałem się z nią spierać, ale nagle opanowało mnie wielkie zmęczenie.
— Nie lubię tego! — zawołałem mimowoli głośno.
— Przeląkł się pan?
— Być może! — mówiłem wstając. — Jadę do domu.
— Do domu?
— Tak. Mam niewielki, skromny pokoik. I na-