Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ukroił kawałek słoniny i podał go żonie. Przez ten czas zabawiali gości rozmową.
— Jakże wam się powodzi? — pytał Jowisz.
— O, bardzo dobrze! — odpowiedział Filemon. — Chatka nasza maleńka niegodna jest dostatków.
— Trudno, żeby wszyscy byli bogaci — wtrącił Hermes.
— Oczywiście! Ale biedny, czy bogaty, może być zarówno szczęśliwy, gdy, żyjąc w bojaźni bożej, może czcić bogów.
— Musi to być istotnie wielka przyjemność — rzucił Jowisz, susząc nogi przy rozpalającem się ognisku.
Hermes spojrzał na niego z podełba i skrzywił się.
— Nadzwyczajnie wielka — potwierdził Filemon. — Nie pojmuję życia inaczej.
— A czy żona wasza jest tego samego zdania? — spytał Hermes, przyglądając się badawczo Baucydzie.
Rozdmuchiwała właśnie żar na ognisku, a w czerwonem świetle żarzących się węgli rysy jej twarzy były dziwnie surowe i gniewne. Myślała o tem, że niepotrzebnie Filemon marnuje słoninę. Ale opanowała się i z uśmiechem zwróciła się ku bogom.
— Mąż mój i ja jesteśmy zawsze jednego zdania nie spieramy się nigdy.